Krystyna Romanowska

Jak chwalić? – o swoich doświadczeniach opowiadają nauczyciele i eksperci

Sposób na stracone pokolenie? Niech się trochę pomęczą

Krystyna Romanowska
Dziennikarka, pisarka, publicystka; autorka książki „Nastolatki na krawędzi”

Proszę rodziców, by pisali pytania na krateczkach i jest jedno, które pojawia się najczęściej: Jak zarządzać higieną cyfrową dziecka? Dali dzieciom telefony, gdy miały 6 czy 7 lat i teraz te dzieci mają po 13 czy 15 lat, i rodzice dopiero teraz widzą problem!

"Nastolatki na krawędzi" - Krystyna Romanowska

Jesteś autorką książki „Nastolatki na krawędzi”, która przygląda się temu, co dzieje się z dzieciakami we współczesnym świecie. Jakie są nastolatki?

Samotne. Pogubione, lekko rozmemłane. Bezradne wobec rzeczywistości. Nadwrażliwe. Na szczęście część z nich jest też ogarnięta życiowo i nie do zatrzymania.

Rozmawiałaś ze specjalistami, którzy wyciągają ich z wszelkiego rodzaju dołów: rozczarowania życiem, niskiej samooceny, depresji, uzależnienia od internetu i sociali. Nie sposób nie płakać. Kto im to zrobił?

My, dorośli. Rodzice. Dzisiaj największym problemem dzieciaków jest to, że rodzice przestali stawiać granice, a dzieci tego potrzebują. Znajome starsze harcerki – tegoroczne maturzystki prowadzą drużynę z młodszymi harcerkami – 9-10-latkami. A harcerstwo to mundurowa organizacja, w której jest dużo zasad i konsekwencji za ich łamanie. I te dziewczynki – z warszawskich, liberalnych domów! – kochają to.

Co się stało z rodzicami, że abdykowali i z harcerstwa dzieci uczą się, że są granice?

Myślę, że gdy za jakieś 30 czy 50 lat badacze będą opisywać nasz czas, to zostanie on nazwany rodzicielską laissez-faire, totalną anarchią, bo teraz dzieci wychowuje się bez zasad. Oczywiście nie wszyscy, bo są rodziny, gdzie wciąż panują zasady, ale ogólna narracja jest przeciw takiemu modelowi. Modny jest liberalny model – rodzicielstwo bliskości, żadnych nakazów, dzikie dziecko jak u Jean-Jeacquesa Rousseau, czyli fantastyczna wiara, że dziecko jest z natury dobre i to cywilizacja – i wychowanie! – go demoralizują.
Do tego dochodzi to, że rodzicielstwo stało się wyborem. Nie musimy już rodzić gromady dzieci, decydujemy się na jedno czy dwójkę i musimy dobrze wykonać tę robotę. Społeczeństwo wciąż mówi nam, że musimy być idealnymi rodzicami.

Idealne dzieci w idealnie czystym domu wysprzątanym przez idealną kobietę w beżach. Jak na Instagramie.

No właśnie, i zewsząd płyną rady jak to zrobić, bo produkuje się tony poradników parentingowych i miliony feedów na socialach. I co z tego, że zwykle sobie przeczą, przekaz jest ten sam: masz być idealna. Mało tego, inni cię będą oceniać. Kiedyś wychowało się dzieci w ukryciu, w kuchniach, przemykały gdzieś kątem oka, gdy się bawiły chmarą. A teraz? Dzieci się pokazuje – są w centrach handlowych, restauracjach, każdy widzi cudze dzieci i ocenia.

No i jak zlepimy do kupy te mity i oczekiwania, to wychodzi rodzic bezradny, bez wpływu i narzędzi. Przygnieciony stosem poradników parentingowych, ale bez tej całej wioski, która potrzebna jest do wychowania dziecka, bo młode rodziny często wyprowadzają się do większych miast, i zostają same. Coraz częściej słychać tę tęsknotę za korzeniami, bo trudno samemu po omacku szukać swojej drogi wychowawczej. Jednym wychodzi lepiej, innym gorzej, ale dla większości to ogromny ciężar.

I kiedy już wydaje ci się, że przeszliście najgorsze, dziecko idzie do szkoły. I wtedy dopiero zaczyna się…

Taki zagubiony rodzic bez kompetencji, ale z ogromnymi oczekiwaniami i prawem do oceny każdego i zawsze, oddaje dziecko do szkoły i mówi, że to ona musi go teraz wychować, ale on-rodzic sobie rości prawo do krytykowania.

Krytykowania, ale nie wsparcia.

Rodzice bez kompetencji i zrozumienia podstaw wychowania mierzą szkołę i nauczycieli miarą ze swojego podwórka. Bo rodzice pracują w korporacji, mają własne biznesy i dziecko słyszy w domu, że co ten nauczyciel wie, skoro on zarabia mniej niż najmłodszy stażem pracownik w firmie tatusia czy mamusi. To jest coś, co widać już od 15 lat, ale teraz już się głośno o tym mówi, czyli o panującej pogardzie dla nauczyciela. I jak taki pogardzany i wyśmiany nauczyciel ma mieć autorytet? A wychowywać bez autorytetu się nie da. Skutki są dramatyczne dla wszystkich.

W podstawówce mojego siostrzeńca nauczycielka od czwartej klasy prosiła rodziców na zebraniach, by ograniczali telefon i internet swoim dzieciom, bo klasa sprawiała kłopoty. Rodzice szli w zaparte. Taka sytuacja powtarzała się rok w rok, aż do ósmej klasy, gdy na zabraniu nagle rodzice zaczęli narzekać na zachowanie dzieci, że są bezradni, bo dzieciaki ich nie słuchają i są uzależnione od telefonów.

Bitwy, jakie rodzice prowadzą ze szkołami to jest dramat. Dyrektorzy szkół często mi mówią, że z rodzicami z takim „nowoczesnym” podejściem do edukacji nie da się w ogóle współpracować.
Do tego dochodzą różnego rodzaju mądrale, którzy piszą książki, że klasyczna szkoła jest be i należy stworzyć nowy system edukacyjny, taki, gdzie szkoła będzie wieczną zabawą, a nauczyciel showmanem. Nie powszechna edukacja, ale enklawy, wyspy dla tych, którzy chcą lepiej. To jest nie tylko antyedukacyjne, ale i antyspołeczne, bo ci ludzie chcą zepsuć to, co jest największym osiągnięciem – powszechną edukację, gdzie wszyscy uczymy się od siebie. To daje możliwości dzieciom z niskim kapitałem społecznym, ale wzbogaca wszystkich.

Jak sobie radzą szkoły w takiej atmosferze?

Są pod ścianą, bo z jednej strony wojna z rodzicami, z drugiej – ministerstwo edukacji, które robi rzeczy niemądre – politycznie motywowane, pod publikę, jak np. ten cyrk z pracami domowymi. Wiadomo, że zakaz prac domowych godzi najbardziej w dzieci z najniższym kapitałem kulturowym. Te z bogatych domów sobie poradzą. Poza tym – tak! – chodzi o niewygodę, przymus, organizację sobie pracy. Dobrze, żeby kilkulatek już się tego uczył. Świetnie, gdyby mu ktoś uświadomił, że życie bywa czasami trudne i pełne znoju.
Ale ja jestem pod ogromnym wrażeniem tego, jak nauczyciele sobie radzą z tą beznadzieją. To, że wstają rano i idą do pracy – i to nierzadko z uśmiechem i pasją! – to jest po prostu czyste bohaterstwo.

Czego potrzebuje polska szkoła?

Wsparcia rodziców. Prawdziwego, a nie tylko krytyki. Wsparcia mądrych polityków, pieniędzy.

W czym wspierać szkołę?

Ja zaczęłabym od wyrzucenia telefonów ze szkoły. Zupełny zakaz. Szkoły często zapraszają mnie na spotkania o zdrowiu psychicznym uczniów, bo taka jest potrzeba, bo rodzice chcą o tym rozmawiać. Proszę rodziców, by pisali pytania na krateczkach i jest jedno, które pojawia się najczęściej: Jak zarządzać higieną cyfrową dziecka? Dali dzieciom telefony, gdy miały 6 czy 7 lat i teraz te dzieci mają po 13 czy 15 lat, i rodzice dopiero teraz widzą problem!

Jak w podstawówce mojego siostrzeńca.

Ale smartfony mamy od prawie 20 lat, pierwszy iPhone trafił do sprzedaży w 2007 roku! Szybko było wiadomo, co jest w sieci i jak uzależniającym narzędziem jest telefon z dostępem do internetu. My dorośli nie możemy się od niego oderwać! I jak telefon dostaje dziecko, to za późno jest na higienę cyfrową u nastolatka. Nie ma prostych rozwiązań zewnętrznych, by teraz sobie z tym poradzić. Tylko ustawowy zakaz telefonów dla dzieci.

Zakaz używania telefonów w szkołach funkcjonuje w wielu krajach: Francji, Holandii, Belgii, Danii, Chinach. W Wielkiej Brytanii nie ma oficjalnego zakazu, ale większość szkół sama zakazała telefony i to przy ogromnym wsparciu rodziców.

Zakaz pomoże. Nie wiem czy istnieją oficjalne badania, ale rozmawiam z młodymi dorosłymi, którzy wychowali się ze smartfonami i mówią, że to najgorsza decyzja jaką ich rodzice podjęli i protestują, gdy ich rodzice chcą dawać telefon młodszemu rodzeństwu.

Jonathan Haidt, amerykański psycholog społeczny i jeden z czołowych badaczy wpływu mediów społecznościowych na młodzież, apeluje by nie dawać smartfonów przed 14. rokiem życia, a social media zakazać aż do 16. roku życia. Według niego telefon z internetem doprowadził do rosnącego nieustannie od 2010 roku kryzysu zdrowia psychicznego u dzieci, szczególnie u dziewczynek. Depresja, nerwice, izolacja, bo choć młodzi ludzie używają telefonów do kontaktu z innymi, to są to relacje powierzchowne, na pokaz. Lajki a nie relacja. To tę samotność obserwujesz u nastolatków?

Sieć daje tylko namiastki relacji, a te prawdziwe ciężko zawrzeć w realu, bo trzeba by gdzieś wyjść i z kimś się spotkać. Wiele nastolatków z tego rezygnuje stawiając na znajomości sieciowe, które nigdy nie dadzą prawdziwej satysfakcji. Specjaliści w gabinetach często pytają dzieci o pasje, zainteresowania i słyszą w odpowiedzi, że po szkole „siedzą na telefonie”. Zawsze wtedy myślę sobie o wspomnieniach takich nastolatków, kiedy będą już dorosłe – co z tego czasu zapamiętają? Czy to ich wina? Znowu: oczywiście, że nie. To my dorośli zaniedbujemy podtrzymywanie tych relacji społecznych. Już nie możemy powiedzieć nastolatkowi: „Jasiu, pobaw się z Frankiem”), ale jednak do jakiegoś stopnia możemy stwarzać możliwości poznawania innych młodych ludzi (poza internetem). I tłumaczyć, w jaki sposób buduje się relacje .

Poza tym, fetyszyzujemy nastoletni wiek, albo go nie znosząc („nie cierpię tej jego/jej wiecznie skrzywionej miny”, albo go apoteozując („moja trzynastolatka jest taka nad wiek dojrzała!”). Obie te postawy oznaczają izolację. Nie bierzemy tego nastolatkowania z dobrodziejstwem inwentarza, jako kolejnego etapu rozwoju dziecka. Przecież nasz nastolatek nie spadł się księżyca – jest tym samym dzieckiem, które trzy lata temu siedziało nam na kolanach. Bywa, że trzeba mu o tym przypomnieć i przytulić dorastającego człowieka mówiąc mu dobre słowa. I – o co bardzo proszę – nie scrollujmy telefonów podczas rozmów z nastolatkami, naprawdę tego nie znoszą!

Poprosiłam zaprzyjaźnionego nastolatka, by napisał jak żyje się ze smartfonem. Byłam pewna, że zacznie od pochwał, że lubi i nie wyobraża sobie życia bez niego, ale napisał, że są „straconym pokoleniem, bo dzieciaki boją się przyznawać do kłopotów, bo spodziewają się kary a nie rozmowy. Albo afery w szkole. Wszystko od razu urasta do wielkich problemów, a przecież nie rodzimy się z umiejętnością bycia w social mediach, nie mamy instynktu”. Albo „Rodzice reagują za mocno, bo sami są niedojrzali. Jak się dzieciaki zwierzają z czegoś rodzicom, to z tego są zaraz kłopoty – kara na telefon, zakaz kontaktu ze znajomymi. Kary a nie rozmowa. To po co mówić?”. Dostało nam się.

I słusznie, bo łatwiej czasem wysłać dziecko do specjalisty czy winić szkołę, niż przyjrzeć się sobie. Zastanowić się jaką funkcję spełniam jako rodzic, jak rozmawiam z dzieckiem.

Moje dzieci nie mają telefonów i nie widzę powodu by im dawać. Mają zegarki, dzięki którym mogą dzwonić i my wiemy, gdzie one są. Tablet dostają podczas wakacji i na początku września zawsze mamy z nim kłopot. Rok temu skończyło się wyrzuceniem tabletu, bo wstawali bladym świtem, by sobie pograć. W tym roku dostają tablet tylko w weekend i przez cały tydzień pracują na to, na ile minut, np. za ścięcie trawnika dostają 5 minuty, za awanturę – odliczamy 3 minuty. W sumie zbierają ok. 20 minut tygodniowo, czyli nic w porównaniu z tym ile średnio dzieciaki spędzają w internecie. Ale wiesz, co jest najbardziej przerażające? Oni nie mogą się od tych gier oderwać. Ręce im się trzęsą, gdy mówię, że czas odłożyć tablet. Jak nie posłuchają to mają zakaz na kolejny weekend. System zrobił się już tak skomplikowany, że rozważam znowu wyrzucenie tabletu.

Samoregulacja w tym wieku nie istnieje. Rodzice liczą, że dzieci same się ograniczą, ale one nie mają dość rozwiniętych funkcji mózgu, by to zrobić. Specjaliści radzą, by rodzic wyłączał wifi w domu. Jedna z psycholożek mówiła mi, że jej 17-letnia córka ją prosi, by wyłączała wifi, bo ona sama nie jest w stanie oderwać się od telefonu. Widziałam kiedyś film, na którym jakaś matka zabierała komputer uzależnionemu 10-latkowi. To był koszmar. Coś takiego, co widzimy w filmach o uzależnieniach. Rodzice nie są na to przygotowani. Nie bez powodu organizuje się już detoksy i ten trend będzie rósł.
Wiesz, każde pokolenie ma swoje demony. Nasze to pokolenie ADD czy ADHD – te książki o tym, jak alkoholizm ojca ciągnie się ze mną przez całe życie. Idę o zakład, że nasze dzieci będą pisać książki o tym, jak zabraliśmy im dzieciństwo i uzależniliśmy ich od technologii.

Co myślisz o epidemii depresji wśród młodych ludzi? Czy to skutek życia z telefonem?

Myślę, że dorośli robią dosłownie wszystko, żeby dzieci wpadały w depresje. Jeżeli warunkiem zdrowia psychicznego jest dobry sen, sport, wartościowe relacje i wspólne posiłki, to można powiedzieć, że współcześnie szalenie trudno te warunki dzieciom zapewnić. Stąd taki spadek nastroju u dzieciaków. Do tego dochodzi intruzywne bombardowanie młodych informacjami o ich populacyjnie złym stanie psychicznym, i to potwierdzonym licznymi badaniami. Tylko jak uznać za wiarygodne badania samopoczucia nastolatków, które z reguły jest chwiejne i zmienia się codziennie?

Co mówisz swoim córkom, gdy narzekają na niesprawiedliwego nauczyciela?

Powstrzymuję się od ocen. Mówię, że wszyscy jesteśmy ludźmi i popełniamy błędy i jak im się nie podoba, to powinny iść porozmawiać. Wytłumaczyć, powalczyć. Ale to naprawdę sporadyczne sytuacje. Uważam, że naprawdę trzeba dużo złej woli, by narzekać na szkołę i to narzekanie naprawdę nikomu nie służy.
Rozmawiałam ostatnio z genialną nauczycielką wf ze szkoły w Józefosławiu. To największa szkoła chyba w Polsce, na pewno w okolicach Warszawy – dzieciaki uczą się na trzy zmiany, bo jest ich tyle, że zapełniłby trzy szkoły, ale gmina nie ma pieniędzy, by je wybudować. Pani Julita jest pasjonatką ruchu, jest biegaczką pustynną i kocha uczyć – a pracuje jako nauczyciel od 20 lat! Nie przeszkadza jej nawet to, że uczy do godz.18.. Super motywuje dzieci, np. to najsłabsi wybierają drużyny. Napędza ją taki ogień, że trudno pozostać obojętnym.
Ale dużo nauczycieli tak ma. Wciąż poznaję takich na konferencjach. Nauczyciele to niesamowita grupa zawodowa – oni w ostatnich 30 latach dokonali chyba największej zmiany, wciąż się doszkalają, rozwijają, uczą, i to najczęściej na własny koszt. Cierpią z powodu trudnych relacji z rodzicami, ale zawsze widzą przede wszystkim dziecko. To dla dzieci przychodzą do szkoły. Strasznie mnie to zawsze ujmuje.

A wiesz, że nie znam zrzędzących nauczycieli. Ci, których znam mają umysły młodsze o dekady od metryki.
Czy szkoła może nadrabiać braki wyniesione z domu?

Nauczyciel i szkoła nie zastąpią domu i rodziców, ale szkoła zdecydowanie jest miejscem, gdzie nadrabia się deficyty wyniesione z domu. Bardzo dużo dobrego w szkole robią nauczyciele, którzy wchodzą z dzieciakami w relacje, a nie tylko uczą. Jestem fanką zajęć sportowych w szkole – tu pracuje się z ciałem, pobudza szereg emocji, na które nie ma zwykle miejsca: radność ze zwycięstwa, radzenie sobie z porażką.

No i talent nie wystarcza, trzeba ciężko pracować.

Co uczy dyscypliny, ale i dyskomfortu, gdy pomimo wielkiego wysiłku i ciężkiej pracy czasem się nie udaje i ponosi się porażkę. Jako dorośli chcemy usuwać wszelkie przeszkody, ale tak się nie da. W jakieś niemieckiej szkole wprowadzono eksperymentalnie zawody, w których nikt nie wygrywał, liczyło się samo uczestnictwo, ale skończyło się, bo nikt nie chciał w nich brać udziału. W sporcie zawsze ktoś wygrywa i ktoś przegrywa. I wtedy nie jest przyjemnie, ale naszą rolą jest nauczyć dziecko radzenie sobie z dyskomfortem. By przekroczyło siebie. To ważna lekcja na życie.

Zapytałam znajomą nauczycielkę, jakich rodziców lubi najbardziej. Wspomniała o jednej ósmoklasistce, która chciała poprawiać się z angielskiego na 6, bo brakowało jej niewiele do kosmicznie dobrej średniej. I jej mama przyszła do szkoły i poprosiła, by nauczycielka nie dała jej tej 6 bez wysiłku. „Niech się trochę pomęczy, to doceni to bardziej”

Myślę, że nauczyciele – podobnie jak trenerzy sportowi – lubią rodziców niewtrącających się i ufających w umiejętności pedagogów. Nigdy nie rozumiałam rodziców kontrolujących nauczycieli, nadopiekuńczych. Przecież to – de facto – ogromna przyjemność oddać odpowiedzialność za swoje dziecko w ręce kogoś innego i iść na kawę.

A co jest ważne dla nastolatków?

Autentyczność, szczerość. Bardzo nie lubią kłamstwa i hipokryzji. Gdy do książki pytałam różne specjalistki czy dobrym pomysłem jest podarowanie córce na 18. urodziny papierosa z marihuaną, wszystkie zgodnie powiedziały, że to najgorszy pomysł. Bo co to ma znaczyć? Że niby jako dorosły możesz już łamać wszelkie zasady? A to przecież kłamstwo.

U dzieci kora przedczołowa dopiero się rozwija. To najmłodsza ewolucyjnie część ludzkiego mózgu i odpowiada za wyższe funkcje poznawcze, czyli kontrola impulsów, świadome planowanie czy podejmowanie decyzji. I to rodzic buduje u dziecka moralność. Jedna ze specjalistek powiedziała mi, że jeżeli rodzic nie wskaże kierunku co jest dobre, to sieć neuronowa będzie wyglądała jak ścieżka kota po kocimiętce. Dlatego mało co mnie irytuje tak bardzo, jak rodzice, którzy chcą być przyjaciółmi i wymagają od nauczycieli by byli showmenami. Rodzice bądźmy rodzicami i pozwólmy nauczycielom być nauczycielami.

Dzieci w sieci (według raportu NASK):

  • Większość nastolatków otrzymuje pierwszy smartfon i komputer z dostępem do internetu w wieku 9 -10 lat (do 8. roku życia smartfon miało już 40 proc. badanych!)
  • Nastolatki spędzają w internecie średnio 4 godz. 59 minut, podczas gdy ich rodzice szacują ten czas na 3 godz. 48 minut. To w tygodniu. W weekendy rodzice trafniej oceniają aktywność cyfrową swoich dzieci – 4 godz. 55 minut (nastolatki przyznają się do średnio 5 godz. 16 min.)
  • Dziewczęta i chłopcy inaczej korzystają z internetu. Dziewczęta częściej wybierają komunikowanie się z innymi i social media (62 proc. – komunikacja, 40 proc. – social media), natomiast chłopcy zdecydowanie częściej grają w gry ( 70 proc.).
  • Nastolatki posiadają średnio 6,5 konta w mediach społecznościowych. Pytani rodzice zaniżali skalę obecności swoich nastoletnich dzieci na platformach o połowę.
  • Dziewczęta częściej niż chłopcy wskazują wysoki poziom problematycznego używania smartfona (35 proc. vs 27 proc.).
  • Większość dzieci (73 proc.) i młodzieży (71 proc.) zadeklarowała, że w internecie łatwo jest znaleźć treści o charakterze pornograficznym,
  • Jeden na ośmiu pytanych nastolatków z treściami pornograficznymi ma do czynienia kilka razy dziennie. Co piąty (18,5 proc.) z ankietowanych miał mniej niż 10 lat, gdy pierwszy raz zetknął się z takimi treściami,
  • Prawie 60 proc. rodziców twierdzi, że kontroluje i monitoruje swoim dzieciom dostęp do treści w internecie, przy czym potwierdza to tylko 18 proc. nastolatków.

Udostępnij na:

Podzielcie się opinią o tym, co Wasza szkoła robi świetnie i co można poprawić. Wspólnie tworzymy listę dobrych praktyk.

Bo szkoła to my!