Jak chwalić, by dzieci dostawały skrzydeł?
Tomasz Tokarz: – Wolę mówić o pozytywnej informacji zwrotnej. Nie ma tu fałszu, nie musimy wysilać się, by zawsze szukać sposobu na pochwałę. Mówmy dziecku o tym, co w nim ciekawego dostrzegamy, jakie ma mocne strony, co jest w nim pozytywnego, wartościowego, wartego rozwijania. Dzieci często nie wiedzą, jakie mają talenty, w czym są dobre.
A przecież najwyższą formą nagrody jest to, że inni widzą, że robimy coś fajnego. Że nas zauważą i nam to zakomunikują: „Słuchaj fantastycznie zrobiłeś to zadanie”. Albo: „Zajęło ci to mało czasu, robisz duże postępy”, czy „Byłeś dziś niezwykle pomocny dla swojego kolegi”. To są słowa, których każdy z nas potrzebuje.
I rzadko je dostajemy.
– Badania potwierdzają, że jedną z większych bolączek uczniów jest poczucie, że nikt ich nie zauważa. W szkole wszyscy skupiają się na tym, co jest negatywne – to 90 proc. uwag jakie dostają, a młodzi ludzie pragną, żeby ich działania, praca miały jakieś znaczenie, sens, wywoływały pozytywną reakcję. To naturalne potrzeby uznania, docenienia, akceptacji, bycia częścią grupy. W dobie zmian cywilizacyjno – technologicznych tego szczególnie brakuje dzieciom i młodzieży.
Każdy z nas jest trochę pogubiony.
– Oczywiście, że jesteśmy. A w szkole oni zamiast kompleksowego wsparcia, dostają pakiety informacji i danych do przyswojenia, wymogów do przestrzegania. Wciąż coś muszą, a nie mają poczucia, że to ma jakiś sens. Pozytywne uwagi, pochwały, zauważenie ich, pokazanie ich potencjału, może pomóc im się odnaleźć, inaczej pomyśleć o sobie.
Nauczyciel jako przewodnik po życiu?
– Właśnie tak. Tymczasem, badania pokazują, że uczniowie mają głębokie poczucie, że nimi nikt specjalnie się nie interesuje. Aż 65 proc. młodych ludzi mówi, że żaden nauczyciel nigdy nie rozmawiał z nimi o czymś dla nich ważnym! A przecież szkoła to powinno być miejsce, gdzie spotkają mądrych ludzi, którzy ich odpowiednio pokierują.
Do tego są także rodzice.
– Rodzice nie zawsze są świadomi tego, co potrzebuje ich dziecko, też mają swoje problemy i trudności z emocjami. Nie są specjalistami, więc nie potrafią komunikować się ze swoimi dziećmi odpowiednio. Mają do szkoły pretensje, ale u siebie nie widzą deficytów.
Uczniowie często myślą o sobie, że są beznadziejni, bo nie przynoszą do domu odpowiednich ocen. To jest taki rytuał, który się powtarza - tak mówili nasi rodzice i teraz my jako rodzice też to odtwarzamy.
Jakich?
– Nasze społeczeństwo jest wychowane w kulturze wstydu. Słyszymy od małego: „Nie jesteś takim, jakim być powinieneś”, „Jeśli nie będziesz robił tego i tego, to będzie z tobą krucho”. Uczniowie często myślą o sobie, że są beznadziejni, bo nie przynoszą do domu odpowiednich ocen. To jest taki rytuał, który się powtarza – tak mówili nasi rodzice i teraz my jako rodzice też to odtwarzamy.
Jesteśmy bombardowani komunikatami, że świat jest niezwykle brutalny. Że wszyscy muszą się dziś ścigać, by być konkurencyjni, bo liczba dóbr jest ograniczona. Więc rodzicom wydaje się, że ich dziecko musi mieć świadectwa z czerwonym paskiem i przyswajać masę materiałów, by dostać się na najlepsze uczelnie. Do tego ma być twarde, by poradzić sobie z trudami życia. Tyle, że to świat sprzed kilkudziesięciu lat.
Rodzice nie wyobrazili sobie tego trudnego świata.
– Nie, ale pakują dzieciom do głowy przekonania i zasady z poprzednich epok, które nie są już adekwatne. Dziś dyplom nie oznacza otwarcia automatycznie drogi do kariery. Coraz więcej firm nie potrzebuje dyplomu uczelni wyższej od pracowników. Narzekamy na wyścig szczurów, a sami każemy naszym dzieciom w nim brać udział od kołyski. Dzieci zamiast dostawać wsparcie, opiekę, uwagę, dostają komunikat: „Masz się dużo uczyć, masz robić to i to”. Jakie jest pierwsze pytanie do dziecka po lekcjach? Jaką ocenę dziś dostałeś? Rodzice od razu pytają o efekty, wyniki, zamiast z nim normalnie porozmawiać.
To szkoła powinna być przestrzenią dobrej komunikacji, a nauczyciel ma być przewodnikiem. Kimś, kto potrafi rozmawiać z uczniem, wie jak do niego podejść bez wpędzania go w poczucia wstydu czy winy.
Szkoła nie zajmuje się jednak terapią rodzinną.
– Nie, ale szkoła za mało koncentruje się na odpowiadaniu na deficyty i problemy wynoszone z domu. To szkoła powinna być przestrzenią dobrej komunikacji, a nauczyciel ma być przewodnikiem. Kimś, kto potrafi rozmawiać z uczniem, wie jak do niego podejść bez wpędzania go w poczucia wstydu czy winy.
Ale w szkole nie ma czasu na rozmowę, bo trzeba gnać z programem. Już w pierwszych tygodniach roku szkolnego są kartkówki, diagnozy, analizy umiejętności, ileś zadań do przerobienia. W konsekwencji uczeń nie ma czasu na zastanowienie się, czego od tej szkoły chce. Nie wie po co w szkole jest, czego chce w życiu, w jakim kierunku chce zmierzać. Młodzi ludzie żyją w przekonaniu, że muszą wkuwać materiał, żeby dostać dobry stopień na maturze, bo to da im dużo pieniędzy i zapewni sukces w życiu. Rzadko jednak z nimi ktoś sensownie porozmawia, wytłumaczy po co im to wszystko jest.
Ma pan większe oczekiwania co do szkoły, niż rodzice.
– Jestem nauczycielem i wiem, że to możliwe. Tak widzę rolę nauczyciela, który nie powinien już być XIX-wiecznym belfrem, do którego się przychodziło, bo był jedynym wyedukowanym w całej wsi i przekazywał swoją wiedzę „ciemnemu ludowi”. Dziś książki są wszędzie, uczniowie mają telefony i w internecie wygooglają sobie to, co potrzebują. A oni się uczą budowy liścia, stolic Afryki czy władców z czasu rozbicia dzielnicowego. Nauczyciel nie powinien skupiać się na takich rzeczach, jego rolą powinno być rozpoznanie potencjału ucznia. Zastanawianie się razem z nim, w którą stronę miałby podążać i dawanie takich wyzwań, by uczeń mógł osiągać to, co chce. Co z tego, że uczeń nie zna wszystkich dat i nie ma samych szóstek?
Niestety obecny system edukacji powrzucał wszystkich w role, w których nie chcą być. Nauczyciele nie chcą być urzędnikami, którzy wypełniają stosy papierów, a muszą to robić. Rodzice woleliby nie martwić się o edukację dzieci, a uczniowie woleli chodzić do innej szkoły.
Ja nawet nie pamiętam swoich ocen z matury.
– No właśnie. Dużo ważniejsze – i lepsze dla nas w dłuższej perspektywie – byłoby, gdyby szkoła pomagała nam szukać swojej drogi, dzięki której będziemy mogli zrobić coś sensownego w życiu. Nauczyciel powinien być tutorem, czyli osobistym przewodnikiem ucznia. Tak było kiedyś, to jest model mistrzowski, którego dziś brakuje. Potrzebny jest mistrz, który otwiera przed dziećmi ścieżki życia, a nie przygotowuje tylko do testów i egzaminów. Mistrz może być wymagający, stawiać wyzwania, ale ważne, by uczeń wiedział, że jest po jego stronie i miał do niego zaufanie.
Niestety obecny system edukacji powrzucał wszystkich w role, w których nie chcą być. Nauczyciele nie chcą być urzędnikami, którzy wypełniają stosy papierów, a muszą to robić. Rodzice woleliby nie martwić się o edukację dzieci, a uczniowie woleli chodzić do innej szkoły.
Ja uczę w szkołach alternatywnych, gdzie czasem robimy sobie luźne piątki. Nie ma regularnych lekcji, siadamy i rozmawiamy. Zadajemy sobie wzajemnie zagadki, każdy przynosi coś, co znalazł ciekawego i chce o tym z innymi podyskutować. Tak wspólnie przy wodzie, czasem kawie, – bo to jest liceum – rozmawiamy o życiu. Powtarzamy wszystko, co było na poprzednich lekcjach, mówimy, co zapamiętaliśmy. Czasem robimy to po angielsku. To jest dla mnie wizja dobrej szkoły. Szkoły, w której uczeń spotyka różnych ludzi, którzy chcą dla niego dobrze i, tak jak w harcerstwie, pokazują ścieżki. A uczeń sobie wybierze specjalizację, w której jest mu dobrze. Dla mnie to optymalny model.
Jak to zrobić w szkole w której jest 1000 – 1500 dzieci, lekcje są od rana do wieczora, dzieci są rozliczane z testów, a rodzice chcą wyników?
– Wielkość szkoły nie jest najważniejsza. Przykład Finlandii pokazuje, że duża liczba uczniów nie powoduje, że zaraz będzie chaos. Owszem jak szkoła jest przepełniona i w klasie jest 36 osób to trudno podejść do ucznia indywidualnie, ale nie jest tak, że w małych takie indywidualne podejście już występuje. Tu bardziej chodzi o wewnętrzne przekonanie, że da się inaczej. Musi być oddolna inicjatywa nauczycieli i rodziców, którzy chcą zmian.
Na początek wszyscy muszą wytrącić się z przekonania, że tylko ostre zakuwanie materiału prowadzi do jego zapamiętania. Ta ogromna ilość danych w podręcznikach, to nie są zapisy podstawy programowej, ale działanie wydawnictw, które dostarczają gotowe ćwiczenia, gotowe podręczniki i zestawy. To nie podstawa nakazuje robić te całe masy sprawdzianów, kartkówek. Podstawa nic nie mówi o zadaniach domowych czy 45-minutowych lekcjach. To przyzwyczajania. Ludzie to robią, bo może nawet nie wiedzą, że nie muszą. A skutki? Dzieci są przemęczone. Polska jest liderem pod względem depresji młodzieży. Nie dajemy młodym ludziom tego, co im potrzeba.
Uwagi, pochwały, informacji zwrotnej.
Czas spojrzeć na uczniów jak na zwykłych ludzi. Zacznijmy się do nich uśmiechać, traktować ich poważnie, angażujmy się w ich trudności, odejdźmy czasem od programu, zróbmy coś innego. Coś, co zapamiętają na całe życie.
Przestańmy wciąż narzekać, że szkoły są przepełnione. To nie przeszkadza, by wejść do klasy uśmiechniętym. By zapytać: „Co tam u was?”. Niech będzie w szkołach więcej serdeczności, wsparcia, przekonania, że my nauczyciele jesteśmy dla uczniów. Przestańmy myśleć, że najważniejsze są wyniki na teście. Gdy pracuję z grupami wieloosobowymi, to dzielę je na mniejsze i wtedy można już zrobić dużo więcej. Podstawę programową można realizować w podstawowym zakresie i dokładać coś od siebie.
Żaden z nas dorosłych nie pracuje tak, jak nam każą w szkole. Kto siedzi samotny w ławce, z kartką i z zakazem konsultowania tego, co pisze z innymi i bez prawa do czerpania informacji z internetu?
Co dokładać?
– Szkoła powinna być centrum kulturalnym. Miejscem, gdzie robi się sensowne projekty społeczne. Dlaczego w szkołach uczniowie nie robią projektów rewitalizacji przestrzeni, projektów dla seniorów? Dlaczego nie ma integracji młodszych ze starszymi? Nawet w wiejskich szkołach się tego nie robi. Szkoła to odizolowany bunkier zamknięty na otoczenie i wszyscy są zadowoleni, bo uczniowie są grzeczni, nie biegają, itp. A gdyby przynajmniej jeden dzień w tygodniu poświęcili na projekty robione dla lokalnej społeczności, by odwiedzali najważniejsze miejsca w okolicy, ciekawych ludzi? To będzie dla uczniów najlepszą szkołą życia.
Oczywiście to możliwe przede wszystkim w szkołach średnich. W podstawówce dzieci jednak muszą trochę wiedzy posiąść, by mieć podstawy, ale od 7. klasy też już tak można pracować. A teraz w podstawówce się uczą danych, w liceum się uczą danych, choć mogliby już wykorzystywać to, czego się nauczyli.
Żaden z nas dorosłych nie pracuje tak, jak nam każą w szkole. Kto siedzi samotny w ławce, z kartką i z zakazem konsultowania tego, co pisze z innymi i bez prawa do czerpania informacji z internetu? W pracy rozmawiamy z innymi ludźmi, pytamy i dopiero to buduje jakąś wartość. Dziś najważniejszymi kompetencjami społecznymi jest to, by uczeń wiedział czego chce i potrafił podejmować decyzje. By umiał się komunikować i współpracować. Był kreatywny i krytycznie myślał. To jest kluczowe. Szkoła powinna być studium projektowym, miejscem warsztatu, laboratorium, gdzie w grupach dzieci robią projekty.
Nie ma tego w podstawie programowej?
– Ależ jest! W podstawie programowej jest napisane, że najważniejszą formą kształcenia jest praca projektowa i dopuszcza, wręcz zaleca rezygnację z systemu klasowo – lekcyjnego. Z góry idą komunikaty zachęcające – pracujcie projektowo, eksperymentem, wykorzystujcie nowe technologie. Ale ile szkół tak działa? Może 3 – 4 proc., a reszta robi swoje.
Za jakim liderem – nauczycielem pójdą uczniowie?
– Za takim, któremu ufają, którego lubią i szanują. Nauczyciel powinien imponować swoją wiedzą, ale to za mało – uczeń musi czuć, że nauczyciel mu dobrze życzy, że jest po jego stronie. Kluczowa jest autentyczność. Jeśli im pokażemy, że stawiamy wymagania, ale jesteśmy fajnymi ludźmi, że można się z nami dogadać, pożartować, to nam zaufają. Nauczyciel nie musi mieć niezwykłych cech i nie wiadomo jakiego ilorazu inteligencji, połączonego z wielką empatią. Wystarczy właściwe nastawienie do ucznia. Że ja jestem tu po to, żeby ci pomóc, chcę cię rozumieć.
Bez kartkówek?
– Jak trzeba, to robimy kartkówki, ale nie po to, by straszyć ocenami, ale by zobaczyć na jakim etapie jesteśmy z materiałem, czego jeszcze nam brakuje. Sam lubię robić testy i moi uczniowie bardzo je lubią, ale nie stawiam za nie ocen. Ot, zabawa taka.
Ważne jest, by uczniowie mogli robić to, co lubią. Jeśli uczeń z jakiś powodów nie lubi np. historii, to trudno oczekiwać, że nagle zacznie się na tę historię rzucać. Pozwólmy mu się skupić na przedmiotach, które lubi. Co z tego, że zaniedba inne – maturę i tak będzie pisać z trzech przedmiotów. Czy naprawdę każdy uczeń ma być ekspertem z chemii, jeśli mu to z jakiś powodów nie leży?
Szukajmy balansu, ale dajmy uczniom trochę podecydować. Jeśli chcemy mieć odpowiedzialnych młodych ludzi, to trzeba im dać trochę wolności, ale też odpowiedzialności, nawet jeśli ceną będą jakieś błędy. Nie będzie znał historii czy fizyki, i co z tego? To nie skazuje na życie na bruku. Większość społeczeństwa nie ma takiej wiedzy i funkcjonuje. Niech ten czas poświęci na rzeczy, które są jego mocnymi stronami.
Jak uczyć odwagi, krytycznego myślenia, kreatywności?
– Pozwalając na dyskusję i ceniąc to, że uczeń ma własne zdanie. To ważniejsze niż posłuszeństwo. Gdy znajoma nastolatka opowiada mi kolejną historię o koledze z klasy, który zawsze ma własne zdanie i czasem nawet poprawia nauczycielkę, to mówię, że to inspirujące. A ona, że nie, bo on dostaje za to uwagi. To przykład jak stłamsić krytyczną duszę. Dać mu uwagę za to, że mówi co myśli, bo przeszkadza.
Nauczyciel nie wie co z nim zrobić, więc daje uwagę. No, bo musi pędzić z programem, a gaduła mu coś tam pyskuje. Ale gaduła mówi sensownie, bo to jest krytycznie myślący chłopak. Inni to widzą i nie chcą się odzywać. To jest naturalna strategia przetrwania. Nie chcę mieć kłopotów, chcę skończyć szkołę, dociągnąć do matury. Potem taką postawę będę mieć w pracy, w życiu.
A można przecież mądralę pochwalić.
– Właśnie: „Świetnie, że znalazłeś błąd w mojej wypowiedzi”. Nauczyciel powinien zobaczyć w takim uczniu partnera do dyskusji, niech się on swoją wiedzą podzieli ze wszystkimi. Niech wszyscy o tym dyskutują. Mam takie ćwiczenie, które bardzo lubię. Mówię uczniom: „Będę was uczył, ale pod jednym warunkiem, że wy też mnie czegoś nauczycie. Mówcie co umiecie”. Jeden uczył mnie Minecrafta, inny opowiedział o silnikach, dwie dziewczyny opowiedziały mi o trendach w modzie. Wiele rzeczy nauczyłem się, bo uczniowie mi coś pokazali.
Można ucznia przechwalić?
– Nieustannie chwalony uczeń może zacząć się uczyć tylko dla pochwał, by dostawać ich coraz więcej i może się od nich uzależniać. Nagrody czy same szóstki w długiej perspektywie nie są za bardzo rozwijające, bo można uczyć się tylko dla nich, dla blasków. A chodzi o to, by uczeń robi to dla siebie, bo dostrzega w uczeniu jakiś sens. Młody człowiek będzie robił to, czego oczekują od niego ci na górze, ale nie musi to być to, czego on sam chce. Dlatego mówimy o pozytywnej informacji zwrotnej – ona zostawia margines na poprawę.
Tomasz Tokarz – nauczyciel historii, wiedzy o społeczeństwie i zajęć komputerowych w szkołach alternatywnych. Obecnie uczy w szkole Alpha High School we Wrocławiu. Jest też trenerem kompetencji, mediatorem, coachem, wykładowcą akademickim. Prowadzi centrum edukacyjne „Wspieram ucznia” oraz blog: Innowacyjna edukacja.