Marta Florkiewicz–Borkowska

Jak chwalić? – o swoich doświadczeniach opowiadają nauczyciele i eksperci

Doceniaj, przytulaj, rób żółwiki

Jak chwali Marta Florkiewicz–Borkowska, laureatka nagrody Nauczyciel Roku 2017. Nauczycielka języka niemieckiego i zajęć rozwijających kreatywność ze szkoły podstawowej w Pielgrzymowicach na Śląsku. Uczy tam od 9 lat.

W dzienniczkach uczniów królują negatywne uwagi.

– Jak usłyszałam o waszej akcji Pozytywna Uwaga, to zaczęłam się zastanawiać, co ja wpisuję do dzienniczka. Piszę mało uwag, brak mi po prostu na to czasu, a później to gdzieś umyka, ale rzeczywiście, jak już coś wpiszę, to raczej negatywną. Pozytywne rzeczy po prostu się dzieją, więc wpisujemy tylko te rzeczy, z którymi nie umiemy sobie poradzić.
Macie jednak rację, za mało mówimy sobie, że jesteśmy fajni, za mało jest wiary w siebie. I wydaje mi się, że od tego trzeba zacząć. Bo jak się nauczymy doceniać samych siebie, to automatycznie przyjdzie nam chwalenie innych, czyli pozytywna uwaga.

Nauczyciel Roku nie chwali?

– Chwalę, ale głównie ustnie, na lekcjach. Ja mam w ogóle problem ze słowem „chwalenie”, wolę stosować „pozytywne wzmocnienie” oraz „docenianie”.  Zawsze zaczynam od dobrego słowa – mówię np.: „fajnie, że jesteście”. Czasem pochwała w stylu „fajnie wykonałeś pracę” jest mniej znacząca niż serdeczny gest i zdanie: „fajnie cię widzieć” czy „dobrze, że jesteś”. Czasem wystarczy spytać: „jak się czujesz?” i już widać zainteresowanie drugim człowiekiem. A dla mnie najważniejsze jest rozwijanie wartości, więc od pochwał za zachowanie czy za wykonanie czegoś na lekcji, wolę doceniać za postawę, za bycie dobrym człowiekiem.

Co to daje?

– Wzmacnia ucznia i daje mu poczucie wartości, bo widzi, że wcale nie musi mieć  niesamowitych osiągnięć i szóstek od góry do dołu. Wystarczy, że jest. A niewiele trzeba, by pokazać, że patrzysz na drugiego człowieka i go widzisz. Czasem wystarczy uśmiech, puszczenie oczka, przybicie piątki, żółwika, czy przytulenie.

Przybicie żółwika?

– Pewnie! Dużo jest gestów dających pozytywne wzmocnienie. W naszej szkole podczas przerw młodsze dzieci bawią się w różne gry, np. w wyliczankę „onse madonse flore”, czy też grę z kubeczkami w TRIO. Jak mam dyżur, to do nich dołączam. Zrobiłam to spontanicznie raz i drugi i okazało się, że dla nich to było bardzo ważne –  bo oni muszą przecież być tacy fajni, że pani do nich podeszła! Czasem tylko obecność, bez żadnego słowa, może wzmocnić i dowartościować dzieci.

Wielu nauczycieli boi się w obecnych czasach przytulać dzieci, by nie być posądzonym o złe rzeczy.

– Nie dajmy się zwariować. Jeżeli widzę, że dziewczynka z 4. czy 5. klasy biegnie z końca korytarza z rozłożonymi rękoma i krzyczy: „Pani Marto, jak fajnie panią widzieć!”, to co mam odwrócić się na pięcie? Ta dziewczynka nie biegnie tak do wszystkich, więc to jest sygnał, że ona czuje się bezpiecznie, wie, że może to zrobić. I ja to odwzajemnię. Czasem dzieci robią to niepewnie, czasem pozwalają sobie na więcej, dlatego trzeba być uważnym i reagować odpowiednio.

Byłem świadkiem sytuacji, gdy dziecko z młodszej klasy stało na środku korytarza i płakało, kilka nauczycielek stało obok i pocieszało, aż podszedł nauczyciel, wziął dziecko na ręce i się uspokoiło. Zapytałem go potem o to i powiedział: „Nic nie uspokaja jak przytulenie, a jak robisz to na środku korytarza, wśród innych ludzi, to nie ma się czego obawiać”.

– Nie możemy pozbywać się ludzkich gestów i reakcji. Dzieciaki przybiegają i chcą się przytulać. Odwzajemnienie tego też jest pozytywnym wzmocnieniem. To jest kwintesencja pochwał.
Amerykański behawiorysta Burrhus Frederic Skinner mówił, że sposób w jaki przekazuje się pozytywne wzmocnienia jest bardziej istotny, niż ich ilość. To musi być spójne, autentyczne, werbalne i nie werbalne, takie wypływające od nas, nie możemy nic robić na siłę. Jeśli ktoś nie lubi się przytulać, to nie wyobrażam sobie, że ma to zrobić tylko dlatego, że dziecko tego chce. Nauczyciel musimy też dbać o swój komfort psychiczny. Granice wszystkich ludzi – małych i dużych – należy szanować. Ja lubię przytulać.

Jak jeszcze pozytywnie wzmacniać?

– Ważna jest uważność, czyli umiejętność dostrzegania małych rzeczy – czegoś, co to dziecko robi i wiesz, że to fajne, autentyczne, wychodzi z niego, nie robi tego, bo chce się przypodobać. Zauważając te drobiazgi przyczyniamy się do wzmocnienia czegoś większego w środku.
Gdy mam uczniów nadpobudliwych, takich których wszędzie jest pełno, to wyłapuję momenty, w których oni fajnie pracowali w grupie, albo słuchali uważnie, albo coś fajnego powiedzieli. I za to doceniam właśnie. Na forum klasy, a jeżeli nie mam takiej możliwości, to po lekcji. Twarzą w twarz im mówię, że fajnie dziś pracowali, że doceniam ich współpracę w grupie. Niby drobiazg, ale dla nich ważny, bo nie przychodzi im łatwo.
W klasie wychowawczej też staram się zaczynać od tego, co fajnego się zadziało, od pozytywnego wzmocnienia. Popieram to konkretami.

Czy przybijanie piątki nie jest spoufalaniem się? Dzieci mogą to wykorzystać jako przyzwolenie do wchodzenia nauczycielowi na głowę. 

– Ale przecież to my, dorośli, ustalamy zasady. Ja jasno zaznaczam, co możemy, a czego nie możemy. Nie mam wielu sytuacji, kiedy te granice były przekroczone. A jeżeli się zdarzało, to nie mam problemu, żeby być asertywną i o tym porozmawiać.
Kiedyś uczniowie jeszcze w gimnazjum nagrali na lekcji filmik i wrzucili do internetu. Zrobili to w czasie wolnym, w którym mieli zrobić coś innego. Złamali ustalone przez nas reguły. Omówiłam to z nimi, powiedziałam, że nadużyli zaufania oraz wyciągnęłam konsekwencje. Normalna sytuacja. W ten sposób, na swoich błędach, oni uczą się życia. Będą próbować łamać zasady, testować granice, bo są młodymi ludźmi. A ja nie udaję, że nic się nie stało. Rozmawiamy.
Dlatego nie uważam, że żółwik czy piątka to skracanie dystansu. Szkoła powinna bazować na budowaniu relacji. Ważne, gdy uczeń lubi nauczyciela, a nauczyciel lubi to, co robi i lubi uczniów. Jeśli relacje są dobre, to w szkole jest klimat, żeby pracować nad przekazywaniem wiedzy.

Jak dbać o dobrą atmosferę w klasie?

– Pilnując, żeby lekcje nie były stresujące, żeby potrzeby uczniów były zaspokojone. Czasem wystarczy, że komuś pozwolę napić się, dokończyć jedzenie, usiąść tak, jak jest mu wygodnie, czy wstać. Albo potańczyć, gdy słuchamy piosenki i śpiewamy ucząc się w ten sposób, np. dni tygodnia po niemiecku.
Ważna jest też otwartość. Dla mnie nie ma tematów tabu, mogę otwarcie porozmawiać z klasą o wszystkim. Moi uczniowie mówią: „z panią Martą można fajnie porozmawiać”, „z panią Martą można pożartować”, „z panią Martą można różne rzeczy porobić”.

Nie narzekają, że szkoła jest nudna?

– Jest coraz więcej dzieci nadpobudliwych, przebodźcowanych, i gdy w klasie jest 20. takich osób, to ciężko jest zrobić coś takiego, żeby wszyscy byli zainteresowani i skoncentrowani. Obecny system nauczania nie jest do tego dostosowany, ale jako nauczyciele nie jesteśmy zupełnie bez narzędzi. 
Zdarza się, że nawet ja czuję, że moja lekcja jest nudna, ale wtedy reaguję. Stosuję różne metody eksperymentalne, wykorzystuję nowoczesne technologie. Zaczęłam robić to dla siebie, żeby się nie nudzić, a potem okazało się, że uczniowie też to lubią. I jest to dla nich ciekawe.
Nie chodzi jednak o przesyt formy nad treścią – szkoła nie może stać się placem zabaw, a nauczyciel nie ma być klaunem. Chodzi o znalezienie złotego środka, żeby było fajnie i sympatycznie, a jednocześnie żeby przekazać wiedzę. Niestety, to nie zawsze jest takie łatwe.

Jak zachęca pani do powtarzania słówek? Chyba nie ma nic nudniejszego.

– Stosuję np. element tajemnicy, zaciekawienia, zagadki. Zamiast częstego powtarzania materiału w klasach starszych jeszcze w gimnazjum, wykorzystywałam urządzenia mobilne. Uczniowie skanują kody QR, rozwiązują zagadki – słówka z niemieckiego i odmiany czasownika są ukryte w różnych szyfrach, zapętlone w zagadkach i rebusach. Wychodzę z założenia, że jak przyjdzie czas na sprawdzian, to i tak będą musieli nauczyć się materiału tradycyjną metodą, więc na lekcjach chcę im pokazać, że mogą uczyć się inaczej, że nauka może być frajdą, sprawiać im przyjemność.

Za co pani chwali?

– Nie za oczywiste rzeczy, jak np. dobre wykonanie zadania domowego, czy aktywność na lekcji. Staram się tak pracować z uczniami, żeby kształtować też ich kompetencje społeczne, bo to one są kluczowe w XXI w. W szkole często są uczniowie, którzy się nie lubią, nie potrafią współpracować, wyzywają się, krzywo na siebie patrzą. Aby podzielić paczki koleżeńskie włączam na tablicy interaktywnej program, który automatycznie dzieli uczniów na grupy, bo w życiu nie ma tak, że cały czas jest się z tymi samymi osobami. Później doceniam ich za wspólną pracę, bo wiem, że trudno im to przyszło. Udało im się i ja to dostrzegam. Mówię: „Fantastycznie pracowaliście i zobaczcie, nie pokłóciliście się”.
Nie zadaję do domu dużo pracy, u mnie dodatkowa aktywność jest dla chętnych. I to staram się doceniać jak najczęściej – samą chęć zrobienia czegoś więcej, fakt, że się starają.

A za co tu chwalić?

– Bardzo trudno zachęcić dzieci do wyjścia ze skorupy, coś z nich wyciągnąć. Prowadziłam kiedyś zajęcia z wykorzystaniem arteterapii, czyli terapii poprzez sztukę, gdzie uczniowie wyrażali siebie przez różne aktywności twórcze i artystyczne. Nie było ważne czy stworzą ładną, czy brzydką pracę, ważne były emocje, proces tworzenia. To, że ktoś się odezwał, chciał coś zaprezentować. Było bardzo trudno, bo młodzi ludzie są bardzo wycofani. Trudno im mówić o sobie, o tym, co czują w środku, o emocjach, przeżyciach. Te zajęcia bardzo ich dowartościowały. Uczyliśmy się wspólnie,  jak pokonywać słabości i blokady. To wielki wysiłek i dlatego doceniam takie momenty.
Sam fakt, że ktoś przychodzi poprawić ocenę pokazuje, że mu zależy, że wie, że coś zawalił i chce to zmienić. To okazja, żeby go wzmocnić pozytywnie – powiedzieć, że widzę jak się stara, że każdemu może się noga podwinąć i, że to nie koniec świata. U mnie można wszystko poprawić.

W czym jest przyczyna niedowartościowania, lęku, depresji? Dzieci są przeładowane materiałem?

– Nie obarczałabym szkoły. Żyjemy w świecie, w którym wiedza jest na wyciągnięcie ręki, nie tylko w szkole. Ale trzeba uczyć się z niej korzystać i trzeba wierzyć w siebie, a coraz więcej młodych ludzi nie wierzy. Są lękliwi, mają depresję. Winne jest tempo życia, zbyt duże oczekiwania rodziców, zbyt wysokie poprzeczki stawiane dziecku, ciągła rywalizacja, także w szkole. Wszystko jest robione w pędzie. Jest pogoń za tym, by było więcej, jak najlepiej, a brak jest czasu na refleksję. Brakuje czasu na wspólne relacje, rozmowy. Nasze życie jest jak jedzenie – gdy jemy w pośpiechu kończy się niestrawnością.

Łatwiej tak pracować w małej, wiejskiej szkole?

– Jak przyszłam tu do pracy to miałam wrażenie, że wszyscy są jedną wielką rodziną, bo jest tu wielu krewnych. Ma to swoje zalety, ale i wady. Urzekły mnie jednak fajne relacje osób starszych z młodszymi.
To także społeczność, która jest chętna do działania. Ci młodzi ludzie – jak się im pozwoli, da im się przestrzeń, pokaże się, zmotywuje – to potrafią zrobić dużo, i są wdzięczni. Chcą więcej. Ale problemy wszędzie są te same. Szkoła to moja siódma praca, więc nie boję się nowości, lubię wyzwania. Szybko się nudzę, więc wynajduję sobie nowe aktywności odpowiadające moim pasjom i zainteresowaniom.

Jaki uczeń powinien wyjść ze szkoły? W co powinien być wyposażony?

– Uczeń powinien wyjść ze szkoły z otwartością na świat, z przeświadczeniem, że w obecnych czasach nic nie jest na stałe i uczymy się całe życie. Że zmiana jest czymś normalnym i mamy się jej nie bać. Że nie ma nic złego w  popełnianiu błędów, że zawsze jest czas na zmianę i realizację swoich marzeń. Że porażki to nie koniec świata. To są wyzwania, na bazie których mogę coś ulepszyć, poprawić i iść dalej naprzód. Powinien umieć współpracować z innymi, ale też być świadomy tego, co sam potrafi zrobić. Umieć się zaprezentować i nie bać się tej prezentacji.
Ale przede wszystkim powinien być dowartościowany. Powinien po szkole być pewny siebie, wierzący w siebie, nie chowający się za nikim. Ma być świadomy swoich mocnych i słabych stron. Tego, co potrafi, czego nie potrafi. Nie chodzi mi o wiedzę, ale umiejętności.

A świadectwa z czerwonym paskiem?

– Nie są ważne. Sama do tego doszłam już w liceum. W podstawówce czułam jeszcze presję ze strony rodziców, by takie świadectwo mieć. Nie można być ze wszystkiego najlepszym w XXI w., bo to jest niemożliwe.
Szkoła ma pomóc uczniom odkryć w czym są dobrzy, co lubią robić. Ja wciąż robię projekty, dzięki którym oni poznają siebie i wzmacniają się. Zaczyna się zawsze tak samo – coś zaplanuję na dany rok, ma być tak i tak, ale nic z tego nie wychodzi, bo pojawił się inny projekt. Bo okazało się, że w czymś innym uczniowie się odnajdowali, coś innego pozwoliło im lepiej odkrywać talenty. I nie mogę nie dać im tej przestrzeni i szansy, żeby to zrobili, prawda? Reaguję na sygnały, jakie mi wysyłają. Jak widzę iskrę zainteresowania, to dmucham, aż będzie z tego ogień.

Ogień, czyli pasja?

– Ona jest najważniejsza. W szkole podstawowej chodziłam na zajęcia artystyczne. Nie miałam mega talentu, ale lubiłam to robić. Byłam jednak w klasie, w której na plastyce rywalizowali ze sobą rodzice i praktycznie wszystkie prace domowe wykonywali za swoje dzieci. Prześcigali się czyje dziecko dostanie piątkę, co odbywało się kosztem dzieci, które nie mogły tworzyć swoich prac. Ja też przestałam rozwijać się w tym kierunku. Na szczęście miałam języki obce i one mi zostały. A co jakbym ich nie miała?

A teraz przydają się i języki, i sztuka.

– Zrobiłam podyplomowe studia z arteterapii i na nowo odkrywam pasję, z której zrezygnowałam w szkole. Mogłam to robić wcześniej, gdybym była w tym kierunku wzmacniana przez nauczycieli lub swoich rodziców.  Dlatego na bazie moich doświadczeń mogę stwierdzić, że najważniejsze są umiejętności, które pozwalają uczniom działać dalej, dają im poczucie sensu. Dajmy szansę uczniom porobić różne rzeczy, by siebie poznali, niech odkrywają swoje talenty.

Jak uczyć dzieci odwagi, by chciały poznać siebie i rozwijać swoje pasje?

– Swoim przykładem. Jeżeli uczniowie widzą, że ich nauczyciel nie jest odważny, to nie mają z kogo brać przykładu. Powinniśmy uczyć ich odwagi wyrażania siebie, bycia sobą, wyrażania własnego zdania.
Odwagi uczy się dając do tego przestrzeń, ale musimy być otwarci na to, że uczeń powie coś takiego, co nam się nie podoba i być może  nie będzie po naszej myśli. I musimy to przyjąć.

Rywalizacja jest potrzebna uczniom?

– Nienawidzę rywalizacji, nienawidzę konkursów. Organizowanie w szkole konkursów w stylu telewizyjnych show jak np. Mam talent, w których wybiera się najlepszych i najgorszych, to najpotworniejsze, co możemy zrobić dzieciom. Lepiej zorganizować dzień talentu, podczas którego każdy, kto chce, się pokaże. To da im przestrzeń do autoprezentacji, zachęci do odwagi. Da przestrzeń do zaistnienia takim, jakim się jest. Nie zepchnie ich to na ostatnie miejsce i nie zniechęci do rozwijania pasji.

Każdy ma jakiś talent?

– Każdy. Kiedyś, jeszcze w gimnazjum, miałam ucznia, który robił mi dekoracje na wszystkie przedstawienia bożonarodzeniowe, które ja koordynowałam. Nazwałam go dyrektorem wszystkich przedsięwzięć artystycznych. Powiedziałam, że ma sobie zorganizować zespół: „Jesteś w tym najlepszy, masz swoją wizję, potrzebujesz jeszcze sojuszników, ludzi, którzy będą z tobą, znajdź ich i działajcie”. Wyszedł ze szkoły i dalej zajmował się dekoracjami, i to jest świetne.
Innej uczennicy zamiast pisania scenek dialogowych pozwoliłam nakręcić filmik o swoim dniu. Tak zaczęła się jej przygoda z kamerą. Obecnie ma firmę, która zajmuje się kręceniem reklam, filmików, zajawek, i zarabia tym na życie.
Jak mówiłam, że ważna jest uważność i widzenie szczegółów, to właśnie to miałam na myśli. Znaleźć u ucznia coś, co sprawia, że pojawiają mu się iskry w oczach. Może z nich nic nie wyniknie, a może wyniknie. Zależy to też od samych uczniów, czy będą chcieli to rozwijać, czy nie, ale straszną frajdę mi sprawia wynajdywanie tych talentów i obserwowanie jak one się rozwijają.

Udostępnij na:

Podzielcie się opinią o tym, co Wasza szkoła robi świetnie i co można poprawić. Wspólnie tworzymy listę dobrych praktyk.

Bo szkoła to my!