Uczę swoich uczniów, że błędy są ok. Pokazują czego jeszcze nie wiemy, ale także nad czym warto pomyśleć, by odkryć coś nowego i każdy kto próbuje czegoś nowego, musi się z nimi zaprzyjaźnić. Alexander Fleming odkrył penicylinę, bo miał bałagan w laboratorium. Thomas Edison wciąż produkował nieświęcące żarówki, aż w końcu – po 10 tys. prób! – udało mu się. Co by było, gdyby się poddał? Gdyby się zniechęcił po pierwszym błędzie?
Dlatego, gdy jakiś mój uczeń popełnia błąd, to klaszczę i mówię: „Ale to ciekawe!“. Mam przykład z ostatniego tygodnia. Przygotowuję uczniów do olimpiady filozoficznej i jedna z uczennic powiedziała o „filozoficznych dywagacjach Emila Ciorana o samobójstwie”. „Ale to ciekawe!“ – przerwałam. Wszyscy patrzą, bo nie wiedzą gdzie tu błąd. „A ciekawe były te jego dywagacje? – zapytałam. Ciekawe. – „Dlaczego więc powiedziałaś „dywagacje”? – zapytałam z szerokim uśmiechem, jakby ktoś właśnie wniósł tort do sali. No i zaczęliśmy rozmawiać o tym, że dywagacje pochodzą od łacińskiego słowa „błąkać się” i oznaczają rozwlekłe mówienie nie na temat. Szukaliśmy lepszych wyrażeń i wyszły nam „rozważania”.
Chodzi o to, by pokazać, że błędy to nic strasznego. Chcę by uczniowie się z nimi oswoili, by zamiast zamierać z obawy, „bo olaboga, co to będzie!”, raczej wygodnie rozsiadali się w krzesłach, bo wiedzą, że właściwie mają szansę na ciekawą rozmowę. A ciekawe rozmowa to przecież przyjemność.
Oczywiście to działa w obie strony, moi uczniowie dostają brawa, gdy mnie przyłapują na błędach.
Krystyna F., nauczycielka polskiego